Historia Taty
Historia Taty
OSTATNI DZWONEK
Wydawało mi się, że jesteśmy normalnym małżeństwem, czyli takim, które chce mieć dzieci, rodzinę, pracę, wzajemne dobre relacje i wspólnie spędzany czas. Dwa lata po naszym ślubie moja żona Ania zaszła w ciążę, co wywołało moją radość i co również fajne, radość całej naszej rodziny. A ponieważ okazało się w badaniach, że to będą bliźniaki, to radość była podwójna.
Niestety ta radość nie trwała długo, gdyż szybko nadciągnęły ciemne chmury. Otrzymaliśmy smutną wiadomość, że zmarł teść. Miesiąc później, w badaniach ciąży okazało się, że nasze bliźniaki przestały się rozwijać, więc po pewnym czasie lekarz polecił usunięcie płodów. Po tym zabiegu w szpitalu jakoś nie udawało nam się zajść w ciążę.
Po kilku latach starań straciliśmy już nadzieję na własne dzieci biologiczne, więc pomyśleliśmy o adopcji.
Zgłosiliśmy się do POA w Gdańsku, gdzie odbyliśmy szereg rozmów, które zakończyły się tym, że zostaliśmy zakwalifikowani do szkolenia na kandydatów na rodziców adopcyjnych.
Na szkoleniu dowiedziałem się na czym polega rodzicielstwo adopcyjne. Jednakże po każdych zajęciach wychodziłem z wrażeniem, że prowadzący szkolenie weryfikują naszą rzeczywistą gotowość do przyjęcia dziecka…
Po trzech miesiącach szkolenia mieliśmy indywidualną rozmowę podsumowującą i wtedy byliśmy skupieni na tym czy zostaniemy dostatecznie jakoś pozytywnie ocenieni. Po otrzymaniu ostatecznej pozytywnej kwalifikacji, dostaliśmy propozycję poznania dziecka.
W czasie, gdy dwie miłe Panie z Ośrodka opowiadały nam o tym dziecku, to ja walczyłem ze wzruszeniem, które wtedy ściskało mnie za gardło i wyciskało łzy. Może to niezbyt nowoczesne, ale jakoś nie chciałem dać po sobie poznać, że jestem wzruszony. Ta prezentacja wyzwoliła we mnie natłok wzniosłych myśli, że teraz będę ojcem, że teraz będzie na mnie ciążyć wielka odpowiedzialność za młodego człowieka, że będę musiał udźwignąć ciężar wychowania go, dbania o niego, a przede wszystkim lekka niepewność czy będę w stanie go pokochać jak własne dziecko.
Panie, które nas prowadziły w tym procesie naświetliły nam brutalną rzeczywistość mówiąc, że z uwagi na wiek, nie możemy oczekiwać na dziecko w wieku przedszkolnym, ale szkolnym.
No cóż, trudno się kłócić z rzeczywistością. Taki był fakt. Ostatni dzwonek. Umówiliśmy się więc na pierwszy kontakt z dziewięcioletnim Łukaszem.
Pierwsze wrażenie było bardzo miłe. Nawet było lepiej niż sobie to wyobrażałem. Łukasz okazał się zdrowym, grzecznym, wesołym i towarzyskim chłopcem otwartym w kontakcie z nowo poznanymi kandydatami na jego rodziców. Od razu się polubiliśmy i umówiliśmy na kolejne spotkanie.
I tak jeździliśmy 85 km w jedną stronę w odwiedziny do Łukasza co kilka dni przez ponad trzy miesiące. W tym czasie zrobiliśmy remont w mieszkaniu i przygotowaliśmy dla niego przytulny pokoik. Przyjęliśmy w domu kontrolę kuratora.
Z każdym naszym wyjazdem do domu dziecka poznawaliśmy Łukasza coraz bardziej i już nie mogliśmy sobie wyobrazić dalszego życia bez niego. Łukasz w szkole już zaczął rozpowiadać z dumą, że niedługo się przeprowadzi. Wreszcie na wiosnę przyszła decyzja z Sądu, że możemy go zabrać do siebie do domu.
Pojechaliśmy po niego do domu dziecka. Łukasz już czekał na nas, spakowany i podekscytowany nową, życiową przygodą. Posiedzieliśmy chwilę, wysłuchaliśmy naprawdę cennych rad od przemiłych opiekunów chłopca, pożegnaliśmy się i już w trójkę ruszyliśmy razem w drogę ku nowej, wspólnej przygodzie życia.
Łukasz bez problemu zaaklimatyzował się w nowym miejscu, zarówno w naszym domu jak i w szkole. Żona Ania, mogła od razu pójść na urlop macierzyński i skupić się na budowaniu więzi z naszym synem we wcześniejszych porach dnia, a ja tą więź budowałem wieczorami
i w weekendy. Podzieliliśmy między siebie zajęcia z naszym synkiem.
Życie okazało się nagle takie mocno wypełnione różnymi zajęciami, innymi niż do tej pory.
Zaczęliśmy poznawać naszą okolicę na nowo. Wcześniej nie miałem pojęcia, że w naszej dzielnicy jest tyle placów zabaw dla dzieci. Zaczęliśmy inaczej poruszać się po sklepach, chodzić innymi alejkami, między innymi półkami.
Właściwie czułem się, jakbym poznawał świat na nowo. Dzięki Łukaszowi zaczęliśmy nawet lepiej poznawać samych siebie. Dziecko potrafi być uważnym obserwatorem i swoistym lusterkiem, które może nam pokazać jak naprawdę wyglądamy w oczach innych lub jak się zachowujemy.
Faktycznie nasze życie się zmieniło, i to na lepsze. Stało się pełniejsze, ciekawsze i radośniejsze.
Gdy wcześniej rodziły się w głowie różne obawy związane z dzieckiem, to teraz, w przypadku tak fajnego chłopca jakim jest nasz syn, zupełnie się rozpłynęły w nicość.
Mogę żałować tylko jednego, że wcześniej nie pomyślałem o adopcji, bo w rzeczywistości wcale nie ma się czego bać, tylko lepiej wziąć to szczęście i cieszyć się nim.