Nasza Droga do adopcji – TATA

Nasza Droga do adopcji – TATA

Pewnego dnia weszliśmy na nową drogę. Pomyślałem, że po prostu zostaniemy liczniejszą rodziną w trochę inny sposób. Nowa ekscytacja mieszała się ze starym bólem po stracie. Był strach przed nieznanym, ale też swoista ulga, że to co było zostawiamy za nami i nie będziemy musieli znów przez to przechodzić.

Decyzja o adopcji była dla nas obydwojga oczywista. Kompletowanie papierów poszło nam szybko, pierwsze rozmowy w ośrodku też wspominam beztrosko. Dopiero po jakimś czasie gdy byliśmy oboje zmęczeni czekaniem, pojawiły się pytania, na które trzeba było odpowiedzieć z większym trudem. Zaczęły się pierwsze wątpliwości, czy w ogóle przejdziemy cały proces. Nie żeby brakowało nam woli walki, ale przecież nie wszystko od nas samych zależy.

Oczekiwania

O oczekiwania pytano nas co chwilę. Ciężko wypowiadać się na temat, w którym ma się tak małe rozeznanie. Nie wiedziałem jak będzie wyglądał mój kontakt z dziećmi. Nie wiedziałem jakie będą ich konkretne potrzeby. Nie wiedziałem jak je będę zaspokajał. Czułem tylko potrzebę bliskości, potrzebę zapewnienia komuś ciepła, komuś kogo przecież wtedy zupełnie nie znałem. Ciężko wyjaśnić ten, chyba, instynkt. Czasem jak trzymam ich na rękach to myślę, że chyba tak właśnie to sobie wyobrażałem.

Kurs był ciężki. Czułem, że za każdym razem gadam jakieś głupoty. Byłem przekonamy, że odpowiadam na pytania zupełnie niezgodnie z oczekiwaniami, choć zapewniano mnie, że wszystko ok, wszystko dobrze. Ale kurs zakończyliśmy, dostaliśmy kwalifikacje. Uf, koniec! Kolejny etap odfajkowany, teraz już będzie tylko lepiej.

Po zakończeniu kursu dzwoniliśmy co miesiąc, zawsze pełni nadziei, że to już, że w końcu, że może coś będzie wiadomo… Każda rozmowa, choć prowadzona w bardzo pozytywnej atmosferze kończyła się jednak zawodem. Nie mogliśmy się doczekać. Dopiero po adopcji zrozumiałem czego nie mogliśmy się doczekać.

Telefon

Ten telefon zadzwonił po pół roku od zakończenia szkolenia, zupełnie niespodziewanie. Pojechałem do Żony. Miała chyba wtedy rozładowany telefon. Mój też się rozładował. Ładowarka w samochodzie nie działała. Korki, remonty, zmiana trasy. Dojechałem, ale nie wiedziałem gdzie mam iść. Ona w nowej pracy. W końcu ją dopadłem. To było ciekawe doświadczenie patrzeć jak zmienia się jej wyraz twarzy. Oczywiście nie pamiętałem, które dziecko jest starsze, chyba nawet przekręciłem imiona. W głowie miałem mętlik!

Zdaje się po czterech dniach przyjechaliśmy do ośrodka na czytanie kart. To było stresujące. Bałem się, że mogą pojawić się wątpliwości. Jednocześnie bardzo, bardzo nie chciałem ich mieć. Wysłuchaliśmy, ok, spotkajmy się! Kazano nam jeszcze przez dzień się zastanowić, ale my od razu pojechaliśmy po misie, które tego samego dnia wcześniej schowaliśmy trochę głębiej na półce sklepowej by nikt ich nie zabrał. Kolorowanki i klocki też już mieliśmy.

Pierwsze spotkanie

Siedzimy na ławce, czekamy. Domowników jeszcze nie ma. Podjeżdża samochód. Wysiada dwójka najpiękniejszych dzieciaków na świecie! Chłopczyk i dziewczynka. No to wchodzimy do domu. Siadamy na podłodze, klocki, dziewczyny już gadają, coś budują a my, mój przyszły Syn i ja… nic. Zero kontaktu. Klocki nic, misiu, nic. Synek zwija się z kłębek. Gonitwa myśli, co robię źle? Synek jest po prostu nieśmiały. Bardzo. Ja też nie nawiązuję kontaktów łatwo. No i mamy kumulację. Ale panie szybko reagują, jest drugie śniadanko, potem kolorowanie. Zamiana dzieci, teraz Żona z Synkiem, ja z Córeczką. Ta nieśmiało przysuwa się coraz bliżej, a mi serce wali jak szalone! Następne spotkania to zacieśniająca się więź i poznawanie Dzieci. Pierwsze wspólne jedzenie banana, wspólne skakanie na trampolinie, pierwsza pielucha, pierwsza bohaterska obrona Córeczki przed natrętną muchą i pierwsze „Tato masz” akurat na dzień ojca. Łatwiej się o tym pisze niż mówi, bo taka klucha w gardle…

Powierzenie pieczy

Przyjechaliśmy do Dzieci ten dwudziesty drugi raz. Córeczka widać było, wszystko rozumie. Dziecko w wieku 3 lat wszystko rozumie. Czeka już gotowa do wyjścia uśmiechając się pod nosem. Synek, młodszy, jakby nie do końca wie co się dzieje. Każde ma w ręku jakąś zabawkę, dostajemy jeszcze karton z dokumentami, pamiątkami. Pożegnanie z innymi dziećmi, z rodziną zastępczą. Wsiadamy do samochodu i jedziemy. Dzień mija na śmieszkach, zabawie. Wieczorem córeczka kładzie się spać z uśmiechem. Synek jest przerażony, gorący i cały mokry. Zasypia dopiero na moich rękach. Gdy odkładam go do łóżeczka jeszcze kurczowo trzyma mnie za włosy. To „nieciem” i przerażone oczy towarzyszące nam przez pierwsze dni to właśnie to, czego się nie spodziewałem.

Rodzina

Po rozprawie sądowej, załatwieniu urlopu macierzyńskiego, odebraniu nowych aktów urodzenia, właściwie procedura adopcyjna się kończy. Teraz jesteśmy Rodziną. Z adopcji zostaje nam bajka, którą opowiadamy dzieciom, bajka o tym jak się spotkaliśmy, jak się szukaliśmy. Adopcja nie jest tajemnicą, ale w tym wieku dzieci chyba nie wiedzą dokładnie o co chodzi. Dla nich to wydaje się być normalne, że się przychodzi na świat, potem mieszka „u cioci”, a potem dopiero poznaje się swoich rodziców.

Weryfikacja rodzicielstwa

Opisałem proces adopcji jako względnie ciężki i wymagający. Ale to nie procedura adopcyjna jest trudna, tylko wychowywanie dzieci jest trudne. Spodziewałem się właśnie, że jak procedura się skończy to będzie już z górki. Zaczynamy rzuceni jednak trochę na głęboką wodę. Musimy na początku się dotrzeć. Poznać i zrozumieć. Pierwsze dni i miesiące to niespodzianki. Okazuje się, że Dzieci zachowują się inaczej jak są już z nami, okazują inne emocje. Pokazują jakie naprawdę są. My podążamy za nimi i staramy się rozwiać wszelkie wątpliwości. Będziemy razem, nie rozstaniemy się, można płakać ile się chce, jesteśmy tuż obok. Przez dobre pół roku (jak nie dłużej) na pytanie co lubisz robić, odpowiadają – przytulać się. Czego potrzebujesz? – przytulić się. Jak się kłócą – co powinienem zrobić? – Przytulić. To jest słowo chyba przez nich najczęściej wypowiadane. A mimo to tak często nie wiem co zrobić, choć odpowiedź jest mi ciągle udzielana! Balansowanie miedzy podążaniem za dzieckiem a stawianiem granic jest czasem ciężkie. Rodzicielstwo nie składa się jednak tylko z tych trudności, o czym głównie tutaj piszę. Rodzicielstwo to w moim przypadku przede wszystkim dwie małe mordki krzyczące „Tatuśku, kocham cię!”. Cały czas towarzyszy nam determinacja i poczucie, że to co robimy jest po prostu dobre, dla całej naszej czwórki. Tak naprawdę to towarzyszy nam głównie śmiech. Wygłupy. Fikołki na wyścigi i zjeżdżanie z górki, coraz wyższej i wyższej. Lepienie bałwanów i jazda na sankach, choć prawie nie ma śniegu. Taplanie się w kałużach, tarzanie w piasku i „motorówy” w jeziorze. Skakanie na trampolinie, czy wspólne skręcanie grilla. Bujanie na huśtawce „aż do nieba!” i przewracanie się z całym hamakiem. Wyprawy na plac zabaw choć leje, albo jest mróz. Ja się bym w życiu nie spodziewał, że będzie tak fajnie!

Skontaktuj się z nami