Drogi Czytelniku, a może już Rodzicu?
Jeśli masz otwarte serce, a Twoja wyobraźnia pozwala Ci zobaczyć się w tej nowej roli - to mimo wielu wątpliwości możesz spróbować. Jest więcej niż prawdopodobne, że Twoje Dziecko już na Ciebie czeka :-)!
O tym, że będziemy razem do końca życia D. wiedział, kiedy mnie poznał w 2009 roku. Nie musiałam długo czekać, aby się o tym osobiście przekonać. W 2012 roku zaręczyliśmy się jedząc Big Maca, a w 2015 roku w towarzystwie najbliższych, powiedzieliśmy sobie TAK na ślubnym kobiercu.
Snując wspólne plany na przyszłość, nie mogło w nich zabraknąć miejsca dla dzieci. Mówią, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach. W naszym przypadku los zdecydował inaczej, ale nie z nami te numery. Nie da się drzwiami to kominem, nie z brzucha to z serducha.
Decyzja o adopcji zapadła błyskawicznie po zakończonym leczeniu - tego samego dnia, kiedy to było możliwe. Od tego momentu historia potoczyła się stosunkowo szybko. Najpierw umówiliśmy się na spotkanie w POA. Obydwoje byliśmy podekscytowani i równie „zieloni” w temacie. Po spotkaniu mieliśmy poczucie, jakby Pani, która z nami rozmawiała chciała nas zniechęcić. Wydawało się nam, że przekracza nasze granice, aby zweryfikować nasze oczekiwania. Zweryfikować nie dla potrzeb POA, ale dla nas samych. Wiedzieliśmy, że dziecko nie będzie miało naszych cech, że nie będziemy mogli go przytulić w jego pierwszy dzień życia. Nie wiedzieliśmy jednak, że każde dziecko jest lub może być obciążone różnymi chorobami, fizycznie i psychicznie. Z perspektywy czasu wiemy, że Pani z ośrodka chciała zdjąć z naszych nosów różowe okulary.
Następnym krokiem było zebranie niezbędnych dokumentów, kilku wspólnych zdjęć i napisanie życiorysów. To zadanie było dla nas wyjątkowe. Mogliśmy odtworzyć naszą historię i spisać ją na papierze. Życiorysy pisaliśmy oddzielnie i jeden wspólny - spłynęło wiele łez wzruszenia, kiedy je sobie czytaliśmy.
Już w tamtym momencie rozpoczęło się oczekiwanie. Wtedy czekaliśmy na termin testów psychologicznych. Jakby ktoś nas zapytał z czym nam się kojarzy proces adopcyjny, to w tym momencie pierwsza odpowiedź brzmiałaby „CZEKANIE”. Czekamy zarówno my, jak i czeka na nas maluch. Na oczekiwanie nie da się przygotować, nie ma na to dobrej rady, dobrego słowa czy wytchnienia. Ten proces trzeba zaakceptować. Zdaliśmy sobie sprawę, że na nasze dziecko musimy swoje wyczekać. Oczywiście życie toczy się dalej, nie można się nagle zatrzymać. Wręcz przeciwnie, trzeba przeć do przodu dla siebie, dla drugiej połowy, dla tego maluszka, który na nas czeka.
W międzyczasie odbyły się testy, które nam udowodniły, że nie trzeba być idealnym człowiekiem, aby być dobrym rodzicem. Jesteśmy przekonani, że podczas, gdy byliśmy poddawani kolejnym testom, nasze wyniki nie były wzorowe. Ale właśnie o to chodzi! Z tych gorszych wyników wyciągnęliśmy wnioski i staliśmy się lepsi. Możecie nie uwierzyć, ale gdyby nie testy w POA i gdyby nie szansa, jaką otrzymaliśmy w ośrodku, D. tkwiłby w pracy, która zjadała go żywcem.
Następnie doczekaliśmy się szkoleń. Poznaliśmy tam grupę ludzi, która ma to samo marzenie co my. Dowiedzieliśmy się tam z jakimi problemami borykają się adopcyjne dzieci i z czym przyjdzie nam się zmierzyć.
Między szkoleniami, przegadaliśmy wiele nocy o tym na co jesteśmy gotowi. To nie były łatwe rozmowy. Mimo wszystko te szkolenia wspominamy najlepiej, ponieważ czuliśmy, że jesteśmy coraz bliżej!
Dostaliśmy kwalifikację w czerwcu 2018 roku i wpadliśmy w otchłań. Na początku byliśmy przekonani, że telefon zadzwoni do końca roku - nie zadzwonił. Zaczęliśmy dzwonić do ośrodka, pisać maile. Po drugiej stronie słyszeliśmy wciąż te same słowa, że musimy się uzbroić w cierpliwość. No ale co biedna Pani A. miała nam powiedzieć? Robiła co mogła, aby wysłuchać nasze obawy, smutki i nas wesprzeć. Jednocześnie dochodziły do nas sygnały, że pozostałe pary z naszej grupy zostały szczęśliwymi rodzicami, a my co? Wciąż musieliśmy czekać.
A: Jesteśmy blisko, bardzo blisko, ale uczucia tęsknoty za kimś, kogo się jeszcze nie poznało, przerosło moje świadome myślenie i wyobrażenia. Bywają dni, kiedy sobie z tym nie radzę, bywam przygnębiona i smutna. Bywają takie dni, kiedy jestem wściekła, że przez administracyjne procedury nie możemy zostać rodzicami. Przerobiłam wszystkie emocje, ale pozwalam sobie je czuć. Poczucie niesprawiedliwości nie przyśpieszy tego procesu.
D: Choć jesteśmy w tym razem i kochamy się nad życie, każde z nas radzi sobie z tą sytuacją na swój sposób. Różnica między nami jest taka, że moja żona urodziła się z instynktem, a ja musiałem do tego dojrzeć. Te trzy lata oceniam jako bardzo ciężki okres. W moim życiu nigdy nie było, jednak takiego czasu, kiedy się tyle o sobie dowiedziałem. To był bardzo korzystny okres dla mojego osobistego rozwoju, ale również rozwoju naszego związku. Żeby, jednak nie było zbyt kolorowo – pomimo wniosków, które wyciągnęliśmy, to był również czas pełen przeszkód, m.in. na tle emocjonalnym. Niejednokrotnie się „potykałem”, ale nigdy nie zapominałem o naszym wspólnym celu i nie wątpiłem, że w końcu nam się uda. Te 3 lata tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
Staramy się wykorzystywać ten czas oczekiwania na podróże, rozwijamy się zawodowo, czytamy poradniki dla rodziców. Wiemy, że jesteśmy gotowi, że jesteśmy blisko, aby odnaleźć nasze dziecko. Ten czas oczekiwania jest również przepełniony pięknymi wizualizacjami jak będzie wyglądać nasze życie we trójkę. To jest czas dyskusji, jak nazwiemy malucha, gdzie pojedziemy na pierwsze wakacje, na jakie kolory pomalujemy jego pokój, kto będzie jeździć na tańce, a kto na piłkę.
Wydaje się nam, że ten czas, chociaż długi, nie różni się znacznie od oczekiwania rodziców na biologiczne dziecko. To naturalne, że mamy obawy, lęki, myślimy o sprawach materialnych i kwestiach wychowawczych. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że bieg, w którym meta jest niewidoczna, jest trudniejszy od biegu, w którym znasz dystans. Trudno jest rozłożyć siły nie wiedząc ile kilometrów pozostało do końca. Można być wykończonym! Najważniejsze jednak, aby ani na chwilę nie zwątpić, że tuż za rogiem może być meta, a zarazem nowy start. Ważne, aby się nie poddać! Długie dystanse są dla największych twardzieli. Trzeba biec dalej. Jeśli się zatrzymamy, to nic nie osiągniemy, a nasze szczęście może być w zasięgu ręki.
My wierzymy, że dobre rzeczy przytrafiają się tym, którzy potrafią czekać.