Pierwsze spotkanie - wspomnienie
Pisząc krótkie wspomnienie z naszego pierwszego spotkania właśnie świętujemy drugi miesiąc, w którym dzieci są z nami. W natłoku obowiązków i emocji trudno było nam przywołać dzień, w którym wyruszyliśmy do Katowic aby poznać nasze dzieci. Przejrzeliśmy zdjęcia i filmy z tego dnia, żeby choć na chwilę wrócić myślami do tamtych chwil.
Mieliśmy tydzień na organizację wyjazdu, wolnego w pracy, opieki nad zwierzakami, a co najważniejsze na oswojenie się z myślą, że to już. W końcu zadzwonił „ten” telefon, maszyna ruszyła, a my byliśmy absolutnie pewni, że jedziemy w dobrym kierunku, dosłownie i w przenośni. Czekaliśmy na ten dzień kilka lat, więc dodatkowe kilkaset kilometrów nie robiło już na nas większego wrażenia. W styczniu zmieniliśmy auto na większe i pamiętam jak mówiłam do męża, że to dobra decyzja, bo jak trzeba będzie jeździć na spotkania z dziećmi gdzieś dalej, to będziemy przygotowani.
W czerwcu odebraliśmy telefon z POA z informacją, że będziemy musieli pojechać na drugi koniec Polski do dzieci, co rozbawiło mnie prawie do łez. Od rozmowy w Ośrodku, gdzie zapoznaliśmy się ze wszystkimi dostępnymi informacjami na temat naszych dzieci do wyjazdu - minął tydzień. W drogę ruszyliśmy w środę późnym popołudniem, razem z naszym świeżo adoptowanym psem, który bał się wszystkiego, a siedmiogodzinna podróż była dla niego zupełnie nowym doświadczeniem. Myślę, że najlepszym określeniem tego, co działo się wtedy w naszych głowach i sercach, jest zupełna mieszanka radości, ciekawości, różnych obaw i w końcu spokoju i otwartości na to, co miało nas spotkać już następnego dnia rano. Mieliśmy dużo czasu podczas podróży na rozmowę o tym, czego boimy się najbardziej i jak będzie wyglądać to nasze pierwsze spotkanie. Lubię być przygotowana na wszystko mimo tego, że jest to niemożliwe ciągle próbuje i wymyślam różne scenariusze. Tak także było i w tym przypadku. Mąż ze spokojem obalał te najbardziej absurdalne, a rozwijał te, która kończyły się happy end’em. Jedną z nurtujących mnie myśli było to w jaki sposób dzieci będą się do nas zwracać i czy w ogóle będą wiedzieć po co przyszliśmy do nich. Od telefonu towarzyszył nam dziwny spokój, czuliśmy się podobnie jak po ostatnim spotkaniu w POA, na którym ostatecznie sprecyzowaliśmy nasze oczekiwania (nie lubię tego określenia w kontekście dzieci ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy) wobec dzieci. Zdecydowaliśmy się na adopcję dzieci starszych, w wieku do 8 lat. Chyba najbardziej obawialiśmy się odrzucenia, braku akceptacji nas przez dzieci i sztywnej atmosfery podczas spotkania. Wiedzieliśmy, że odbędzie się ono w obecności pracownika ośrodka adopcyjnego z Katowic czyli osoby, której nie znaliśmy. Zdecydowanie byliśmy zdani tylko na siebie i na tą pewność, że wejdziemy tam razem i na pewno razem wyjdziemy
i nawet jak coś pójdzie źle to wrócimy razem do domu. Noc minęła szybko i o 8 ruszyliśmy na spotkanie do ośrodka w Katowicach, żeby porozmawiać z tutejszymi pracownikami. Zastanawialiśmy się czego będą od nas oczekiwać, bałam się, że będziemy musieli odpowiadać na te same pytania, na które udzieliliśmy już odpowiedzi POA w Gdańsku. Na szczęście dokumentacja przesłana z Gdańska przedstawiała wszystkie istotne informacje na nasz temat i nie budziła wątpliwości u pracowników ośrodka w Katowicach. Po krótkiej rozmowie wyruszyliśmy na spotkanie z naszymi dziećmi. Zgodnie z umową przed domem czekała na nas pani Ania i razem weszliśmy do środka. Gromadka dzieci biegała po mieszkaniu i trudno było w pierwszej chwili wyłapać te nasze. Przywitała nas uśmiechnięta kobieta
z pytaniem czy chcemy kawy. Uff kamień z serca, pierwsze wrażenie okazało się bardzo pozytywne, a i kawa dobra. Piliśmy kawę, a dzieci co klika minut zaglądały nieśmiało na nas. W końcu przywołane przez opiekunkę, przedstawiły się i usiadły koło nas. Podobno pierwsze spotkanie trwa około godziny. My wyszliśmy po kilku godzinach i to z trudem, po zjedzeniu dużej porcji pizzy. Dzieci z minuty na minutę czuły się coraz bardziej swobodnie w naszym towarzystwie. Pokazały nam mieszkanie, swój pokój, zabawki, a nawet przedstawiły nas reszcie dzieci mówiąc, że to „chyba nowi rodzice przyjechali”. Lekko oszołomieni zapytaliśmy czy wiedzą po co tu jesteśmy. Odparli, że tak, bo któreś z dzieci usłyszało fragment rozmowy opiekunki z psychologiem i teraz już wszyscy wiedzą. Kolejna obawa dotycząca spotkania nagle przestała być problemem. Pomyślałam sobie wtedy, że w sumie racja, że „nowi rodzice”. W końcu przyjechaliśmy poznać nasze dzieci. Poza tym długo na ten dzień czekali, więc nie mieli złudzeń i raczej nie uwierzyliby w historię, że przyjechaliśmy napić się kawy. Syn jeszcze przez kilka tygodni mówił do nas „nowi rodzice” co zawsze przypominało mi nasze pierwsze spotkanie. Celowo używamy określenia „nasze dzieci” w odniesieniu do sytuacji sprzed pierwszego spotkania bo takie przekonanie pojawiło się jako pierwsze, że choćby nie wiem co…to jedziemy po „nasze dzieci”.