Moja historia. Nazywam się Tomasz, a może Piotr, Paweł

Moja historia. Nazywam się Tomasz, a może Piotr, Paweł

Nazywam się Tomasz, a może Piotr Paweł
Dawno, dawno temu… albo i może wcale nie tak dawno… Przyszedłem na świat - 14 lutego, w ciepłe leniwe popołudnie. Zabrakło mi kwadransu studenckiego by było klasycznie, w samo południe. Na imię mi dano Piotr Paweł…tyle wstępu….

Jestem dzieckiem adoptowanym w wieku 1-1,5 lat i nic nie pamiętam sprzed adopcji. Trafiłem do rodziny Krysi i Aleksandra, na moje szczęście rodziny harcersko- wojskowej, co prawdopodobnie odcisnęło na mnie piętno pewnych zasad, obowiązków i ogólnego szacunku
wobec ludzi. Pierwsze moje wspomnienia , to dwie migawki: bąbelki powietrza w zielonej wodzie (byłem zabierany na basen od drugiego roku życia) i drewniany duży domek letniskowy Babci, ze studnią i glinianą ślizgawką oraz stajnią z czterema czarnymi konikami. Jak widzicie, to miłe wspomnienia. Jak każde dziecko myślałem, że moja rodzina jest całkowicie zwyczajna i pewnie jako dzieciak tkwiłbym w tym przekonaniu, gdyby nie lekcja biologii w VI-VII klasie szkoły podstawowej. Lekcja dotyczyła ludzkiej krwi -grup, krzyżowania, etc. Najpierw nie mogłem uwierzyć . Ojciec „0”, matka „A”, a ja? Cud. Grupa „B”. Czyli coś, co nie było możliwe - stało się. Bach. Milion myśli, pytań, i zagwozdka: jak się dowiedzie , by nie zrobić przykrości Mamie i Tacie. Zaczęły się moje podchody do tematu grupy krwi.

Czyli dowiedziałem się bez rozmowy. Hmm... Były dwie opcje, a może i trzy, ale w głowie zaświtało:
adoptowany… Zadałem Mamie pytanie o dzieci adoptowane, i jak to jest. Oczywiście nie o siebie,
hipotetycznie.

Moja Mama odpowiedziała, a właściwie zadała mi pytanie : „ A jaka ważniejsza jest rodzina?
Ta co oddała dziecko do adopcji, czy ta , która się opiekuje i dba o dziecko?.” Był to majstersztyk odpowiedzi, bo więcej się nie miałem ochoty pytać. Wtedy była to odpowiedz wystarczająca. Zostałem instruktorem harcerskim i zacząłem być wychowawcą, opiekunem na obozach różnego typu. Któregoś lata dostałem pod opiekę dzieci z domu dziecka–dwanaścioro maluchów w wieku 7-9 lat. Wielka odpowiedzialność i wielkie przeżycie emocjonalne. Dbanie o tą gromadkę włóczykijów było
wyzwaniem. Wśród dzieci i ich opowieści wyróżniała się bardzo empatyczna, żywa, bystra i lubiąca mówić dziewczynka, o imieniu Wioletta. Ona wiadziała o swoim wyobrażonym tacie i mamie. Twierdziła, że zostawili ją tylko na chwilę. Chęć tych dzieci do posiadania mamy i taty była przeogromna. Doszło do tego, że ten Skrzacik prawie mnie nie odstępował na krok. Lubiłem słuchac tych opowieści z pełną powagą. Historie i sposób przekazywania były poruszające i pełne ekspresji.
Ugruntowało to moją chęć adoptowania dziecka, by tak jak ja, mogło mieć lepsze fundamenty do wkroczenia w samodzielne życie. Co ciekawe, po wielu latach dostałem kartkę od Wioletty z jednym zdaniem: „Ułożyłam sobie życie. Dziękuję.”
Zaskakujące, miłe i wzruszające. Moi Rodzice odeszli. Najpierw Tata, a kilka lat później Mama. Po śmierci Rodziców adopcyjnych postanowiłem odszukać swoją matkę biologiczną, wiedząc z doświadczenia zawodowego jakie spektrum niespodzianek może mnie spotkać.
Los tak chciał, że matkę biologiczną, Elżbietę Sarę, odnalazłem w ciągu jednego dnia. Pomieszkiwała w mieszkaniu chronionym, gdyż jej partner ją pobił. Udało się zastać ją w mieszkaniu, no i stanąłem przed nią bez oczekiwań, za to z zabójczym tekstem:
„To ja Twój syn.”

Spotkanie, a raczej spotkania, odpowiedziały na wiele moich pytań, poznałem dwóch wujków, jedną ciocię, i historię rodziny oraz oddania mnie do adopcji przez- wtedy 18 letnią- Elę. Ojca nigdy nie poznałem. W sumie s zkoda, ale gdzieś włóczył się po mieście jako bezdomnyi był trudny do zlokalizowania. Ustaliłem, że mam dwóch braci przyrodnich, gdzieś w świecie. Niestety Elżbieta dokonała innego wyboru, więc dałem jej żyć własnym życiem i na jej warunkach. Chęć adoptowania dziecka tkwiła we mnie dalej i wcale nie osłabła z biegiem czasu. Udało się, że mam syna, 16 lat , z poprzedniego związku. Bardzo fajny i mądry dzieciak, z którego
jestem bardzo dumny. Lubię z nim spędzać czas. Los się tak poukładał, że miałem szczęście trafić do rodziny, która dała mi kregosłup i kompas moralny w życiu. Myślę, że to w tych czasach nie ułatwia życia, ale można spokojnie patrzeć na siebie w lustrze. Zostałem: drwalem, rolnikiem, pedagogiem, serwisantem komputerowym, fotografem, ratownikiem wodnym, ratownikiem medycznym. Skażono mnie w domu chęcią pomagania innym i nauczono, by nie oceniać zbyt pochopnie drugiego człowieka i szanować za to, kim jest, a nie za to co ma. Moja żona spytała któregoś dni, czy chcę adoptować dziecko lub dzieci. Cóż, z uśmiechem na ustach skwapliwie stwierdziłem, że byłoby super. Znam z autopsji wiele aspektów adopcyjnych- tych dobrych i większość tych trudnych. Bo adopcja
jest trudna dla dziecka, które się miota miedzy ciocią z rodzinnego domu dziecka, mamą biologiczą oraz nową rodziną... Zaczynanie od nowa jest zawsze trudne. Jesteśmy teraz w procesie adopcyjnym i czekamy na jednego lub dwa Skrzaty. Czy warto adoptować…? Ja myślę, że warto dać szansę dziecku.

Mnie dano. 

Skontaktuj się z nami