Kilka słów do rodziców adopcyjnych
Przypomniałam sobie właśnie, że zgodnie z rozmową z panią Moniką z Ośrodka Adopcyjnego miałam opisać naszą adopcyjną historię. Od czego zacząć? Czy od tego, jakie były początki i jeden z naszych synów absolutnie nie chciał mieć ,, nowej mamy”, przez wiele miesięcy nie chciał się przytulać, bo „nie lubi i nie potrzebuje”. A może od uczucia bezsilności, kiedy krzyczał, rzucał czym się dało, kopał, a ja w duchu zastanawiałam się czy ktoś z sąsiadów w końcu wezwie policję, że dziecku dzieje się jakaś niewyobrażalna krzywda, bo niemożliwe, żeby dziecko tak zawodziło, krzyczało. Mimo, iż sąsiedzi oczywiście wiedzieli, że adoptowaliśmy dzieci i mogą mieć one różne potrzeby, o czym otwarcie mówiliśmy.
A może od tego, jak wiele miesięcy później sama siedziałam na sofie rozpaczając po stracie bliskiej osoby i miałam chęć rozwalenia wszystkiego dookoła i krzyczenia do utraty tchu i wtedy zrozumiałam, że mój syn przeżywał wtedy żałobę. Czy to była żałoba po rodzinie zastępczej, po rodzicach adopcyjnych, po swoim dotychczasowym życiu tego nigdy się nie dowiem, bo przedszkolak tego nie powie. I jedyne, jak mogłam pomóc wtedy mojemu synowi to być na tyle blisko, żeby wiedział, że jestem i na tyle daleko, żeby dać mu przestrzeń do rozpaczy.
A może powinnam również wspomnieć o drugim dziecku, które przytulało się do każdego kto spojrzał, zagadał - do trenera, pani w przedszkolu czy kelnerki
w restauracji. Jak bardzo byliśmy przestraszeni tym, że do każdego przytula się, jak do nas czemu nie rozumie, że do obcych się nie przytulamy?
Czy od tego, jak trudno było słuchać pojawiających się nagle przy obiedzie opowieści z życia poprzedniego, czy wspomnień o rodzicach biologicznych. Czy o tym, jak robiło się zbyt zabawnie, fajnie i miło i syn miał potrzebę zepsucia atmosfery, sytuacji.
A może powinnam napisać o wspaniałych ludziach, których przez te lata poznaliśmy, bo nagle w pracy rozmawiając z kimś okazywało się, że kilka miesięcy wcześniej zaadoptował dzieci i nasza relacja trwa do dziś. O ludziach, których poznaliśmy na szkoleniu adopcyjnym i mimo tego, że minęło kilka lat nadal mamy wspaniały kontakt. Wspieraliśmy się podczas oczekiwania na dziecko, wspieramy się przy wyzwaniach z naszymi dziećmi
i uważam, że naprawdę warto podczas szkoleń próbować się zaprzyjaźnić, bo podczas niejednego kryzysu łatwiej o zrozumienie od osoby, która jest w podobnej sytuacji. Tu jasno chciałabym zaznaczyć, że bycie rodzicem adopcyjnym nie jest lepsze czy gorsze od bycia rodzicem biologicznym, jest po prostu w niektórych aspektach inne.
A może powinnam napisać o pracownikach Ośrodka Adopcyjnego, z którymi mieliśmy kontakt i którzy dali nam zawsze poczucie wsparcia, za co nigdy nie było okazji im podziękować. Nie wiem, jak jest w innych miejscach, nie znam wszystkich pracowników Ośrodka w Gdańsku, ale tych nam najbliższych – p. Anię, p. Monikę i p. Sebastiana wspominam zawsze ciepło.
Powinnam napisać też o naszych przyjaciołach, którzy uwielbiają i wspierają nasze dzieci. O dziadkach, którzy są najważniejsi na świecie dla chłopców. Nigdy nie doczuliśmy od nikogo czy to od lekarza, pani w przedszkolu, rodzica innego dziecka żadnych negatywnych ocen, słów. W sytuacji, w której jest taka potrzeba mówimy wprost o adopcji.
A może powinnam zacząć pisać od tego co jest dzisiaj, kilka lat później?
O wspaniałych dzieciach, które mamy. O dzieciach, które chcą się przytulać, które już
nie krzyczą, nie rzucają, nie przytulają się do obcych, nie przeraża ich to, że fajnie spędzamy czas i można być szczęśliwym i się cieszyć. Czy znaczy to, że jest sielankowo? Nie, nie jest, dzieci nadal mają swoje wyzwania, ale nie mogłabym być bardziej szczęśliwa niż jestem dzisiaj i jestem pewna, że dziecko biologiczne kochałabym taką samą miłością, dokładnie taką samą, jaką kocham dzisiaj moich adoptowanych synów. Po tych kilku latach mogę powiedzieć, że chyba najważniejsza rzecz jakiej nauczyły mnie moje dzieci to podążaj za dzieckiem, ono ci pokaże czego potrzebuje lub w danej chwili nie potrzebuje.
Tekst pisała adopcyjna mama, a adopcyjny tata recenzował i nic nie zmienił w tej opowieści, więc powyższy tekst to relacja i opowieść dwojga stron, mimo że pisany przez jedną.