Bo to właśnie jest szczęście

Gdyby ktoś mnie zapytał, co daje mi największe szczęście w życiu, nie wahałabym się z odpowiedzią. Patrząc na męża tulącego córeczkę, świata poza nią nie widząc, znam i jego odpowiedź na to pytanie… Teraz dopiero nasze życie jest pełne, jesteśmy całością, szczęśliwą rodziną. Wcześniej było dobrze. Podróżowaliśmy, realizowaliśmy pasje, ciągle gdzieś gnaliśmy… Ale nie mieliśmy komu przekazać tych naszych myśli, szczęścia, nauki, miłości do natury i przygód… Z czasem ta pustka przerodziła się w myśl, że czekamy już tylko na małego skrzata, który dokona spełnienia naszego życia. Pogodziwszy się z faktem, iż naturalnie nie uda nam się powiększyć rodziny, podjęliśmy jedyną słuszną decyzję – ADOPCJA. Wewnętrznie byliśmy przekonani, że po to teraz żyjemy, to jest nasz cel. Gdy jest się czegoś pewnym, bardzo się tego pragnie, szybko to się dzieje… I tak właśnie było…Teraz jesteśmy od ponad roku rodzicami obecnie dwuletniej Hani i nikt nam tego szczęścia nie zabierze. Spoglądając na córeczkę jestem pewna, że tak musiało być. Miłość jaką obdarzyliśmy nasze dziecko jest bezwarunkowa, stała, pewna i najważniejsza. Rodzina jest tym, po co żyjemy. Wszystko inne jest przy okazji !:)
Dzień, gdy poznaliśmy Hanię, będziemy pamiętać całe życie. Emocje, uczucia: rozpierająca serce radość i jednoczesny, równie potężny, strach - to mieszanka wybuchowa :) Gdy zobaczyłam kilka dni wcześniej na wyświetlaczu telefonu numer, na który to widok czekałam kilka miesięcy, nie mogłam z wrażenia trafić na zieloną słuchaweczkę, aby odebrać rozmowę… Informacja, że być może poznamy niebawem nasze szczęście spowodowała, że łzy same cisnęły się do oczu. Nie ważne było, gdzie obecnie jestem, świat nagle skierowany był tylko na mnie i moją wszechogarniającą radość. Nie potrafię przypomnieć sobie nic, z czego bym tak bardzo się w życiu uradowała. To była chwila porównywalna zapewne do „drugiej kreski na teście ciążowym”… Jak przez mgłę pamiętam moją rozmowę z mężem. Oboje odliczaliśmy dni, godziny do pierwszej wizyty. Tysiące myśli, pytań, obaw czy nas zaakceptuje cisnęły się do głowy. 
Tak się złożyło, iż pierwszą wizytę u rodziny zastępczej mieliśmy w przeddzień naszej wyprawy. Gwoli wyjaśnienia – corocznie od stycznia przygotowujemy się do kilkuset kilometrowej wędrówki, z plecaczkami na plecach, poznając okoliczne krainy… Czerwcowa wyprawa miała trwać trzy tygodnie. Całe wcześniejsze życie podporządkowaliśmy swoim pasjom. Nagle to, co było dla nas istotne, okazało się drugoplanowe. Żyliśmy tylko zbliżającym się dniem poznania małej istoty, która to później miała wywrócić nasze życie do góry nogami (oczywiście w pozytywnym słowa znaczeniu).
Pierwsze zadanie: kupić misia. Misia pasującego do naszego, podróżniczego życia :) Wygrała myszka z łatami na kolanach, nieco sfatygowana wizualnie :) Spakowaliśmy ją do plecaka i pojechaliśmy. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Początkowo milczeliśmy, każde z nas przetwarzało swoje myśli samodzielnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak zestresowana. Tysiące zagadnień przelatywało przez głowę z prędkością świetlną. Nie było czasu na refleksję, ponieważ jedno pytanie goniło drugie. Radość przeplatała się ze strachem, podekscytowanie z pragnieniami. Liczyło się tylko to, że za chwil parę poznamy, dotkniemy, przytulimy małą istotę, na którą to czekaliśmy tak długo.
Gdy Krzysztof Hołowczyc rzekł „jesteś u celu”, siedzieliśmy jeszcze chwilę nieruchomo. Upał, jaki tego dnia doskwierał, stał się jeszcze większy. Powietrze zrobiło się ciężkie. Nogi trzęsły się, a serce waliło jak młot. Czy Ona nas polubi?  Czy zaakceptuje nas? Czy pokocha? 
Idziemy!
Drzwi otworzyła nam uśmiechnięta mama zastępcza, miła aparycja nieco złagodziła poczucie niepewności, strachu… Trudne do opisania pragnienia targały nami obojgiem. Nielekko było zrobić krok do przodu, choć chciało się ich zrobić już sto i być bliżej, przytulić, ucałować…poznać… 
Gdy zobaczyliśmy maleńką kilkumiesięczną istotkę, serce zamarło na chwil parę. Wielkie oczy spoglądały na nas ciekawie. Siedziała grzecznie na kolankach i obserwowała otoczenie. Nie płakała, nie uciekała wzrokiem. Patrzyła prosto na nas. Jakby wiedziała, że oto dzieje się coś wyjątkowego. Nie wiedziała, że właśnie poznaje swoich rodziców. A my już wiedzieliśmy, że bez niej nasz świat już nie będzie istniał. Była jak ze snu, idealna. Poczułam od razu to, o czym marzyłam przez kilka lat. Spojrzałam na męża, który jest zazwyczaj opanowany, potrafi realnie i spokojnie ocenić sytuację, jest moją ostoją bezpieczeństwa.. Łzy w jego oczach mówiły same przez się. On też już jest tatą :D 
Początkowo spokojnie i powoli pozwalaliśmy Hani przyzwyczaić się do naszej obecności. Choć najchętniej nie wypuściłabym już jej z objęć, małymi kroczkami poznawaliśmy się. Czas upływał nieubłagalnie, stanowczo za szybko czas wizyty dobiegał końca. Po paru chwilach już nie było śladu po strachu. Była tylko radość, nie trzeba było nic mówić – tylko być. 
Gdy przyszła pora pożegnania, z ciężkim sercem zamknęliśmy za sobą drzwi. W samochodzie jeszcze chwilę siedzieliśmy w milczeniu, zanim mąż uruchomił silnik. Pamiętam, że odezwaliśmy się do siebie pół godziny później. Głos drżał a słów było brak. Nie da opisać, co działo się w naszych duszach… Byliśmy na innej planecie – planecie nieopisywalnego, nieziemskiego szczęścia. Powód był tylko jeden – mamy córeczkę :) Nie było nawet jednej myśli, która by zaniepokoiła. Aż kręciło się w głowie od nadmiaru endorfin. 


Życzymy Wam wszystkim poznania tego szczęścia. I cierpliwości w oczekiwaniu.
 

Skontaktuj się z nami